Frysztak. Ksiądz z miejscowego kościółka pod wezwaniem św. Bonifacego zainteresował się samotną parafianką. Chodził, chodził, aż ta zaciążyła. A że nie chciał się do dzieciaczka przyznać, pozwano go do sądu.
– Musi się ksiądz żenić – mówi sędzina.
– Nie mogę – celibat!
– To do paki!
– Owieczek z parafii nie mogę zostawić!
– To alimenty!
– Szanowna pani, ale to nie moja wina! Tylko dzwonnika Wieśka!
– Dzwonnika? – dziwi się sędzina.
– Otóż, pokazuję ja owej pani, jak penetrować waginę u wejścia, a ten Wiesiek, jak nie pierdyknie w dzwon… i weszłem do środka! To dziecię, to jego wina!
No i zasądzili alimenty dzwonnikowi Wieśkowi.
Idzie smutny dzwonnik nazajutrz do roboty. Wlazł na dzwonnicę. Siadł, zapalił. Później zapalił jeszcze jednego. Zapłakał, stanął w otwartym oknie i ryknął:
– LUDZIEEEEEE! NIE R*CHA TAM KTO KOGO?! DZWONIĆ BĘDĘ!