Malownicza wieś, łowisko.
Na brzeg przywędrował rybak.
Cały w najnowszym, rybackim, maskującym stroju. W dłoni wędka – oczywiście – pełen wypas. Włókno węglowe, długa na 15 metrów, a przy tym lekka ja piórko. Najnowocześniejszy kołowrotek, bezszelestne, lśniące dzieło sztuki. Żyłka cienka jak ludzki włos, a przy tym wytrzymała na branie 50- kilogramowych kolosów.
Najlepsza przynęta, lśniący haczyk – łowy pierwsza liga.
Siedzi facet godzinę, minęła druga…
Po sześciu godzinach żadnego brania – nic nie złowił.
Przychodzi nad łowisko drugi facet i siada obok.
Słoma z butów mu wystaje. Obdarty, niedomyty obraz nędzy.
W dłoni kij od leszczyny, do której przywiązany był kawał sznurka.
Na jego końcu zardzewiały, wygięty w połowie gwóźdź, na którym nadźgany ledwie widoczny, wyschnięty robaczek z zeszłego sezonu.
Spławik z jajka- niespodzianki.
Obdartus zarzuca „wędkę” i czeka.
Minęły 2 godziny … i też nic nie złowił.