Po wielu latach do nieba trafili prezydenci: Putin, Castro i Kaczyński. Siedzą sobie na niebieskiej łące i płaczą. Pan Bóg to dojrzał i pyta o powód ich żalu.
– Nie udało mi się do końca stworzyć wielkiej Rosji – powiedział Putin.
– Nie martw się, pokazałeś im drogę. Dalej pójdą sami…
– Trzymałem naród za mordę, nic ode mnie nie mieli – ubolewa Castro.
– Nie martw się, za rok na Kubie znajdą ropę i będą mieli dobrobyt – uspokaja Bóg.
Następnie Bóg spojrzał na Kaczyńskiego, przysiadł się i … też zapłakał.